„Otello” w koszarach? Zamiast weneckich kanałów Bagdad i klaustrofobiczne poczucie zamknięcia? Czy taki pomysł może się udać?


fot. Bartek Barczyk Photography

W sobotę, 25 listopada 2023, odbyła się na deskach Teatru Wielkiego szósta już premiera tytułu „Otello” Giuseppe Verdiego w historii instytucji. Za reżyserię odpowiadał Brytyjczyk David Pountney, pieczę nad kierownictwem muzycznym projektu objął zaś nowy dyrektor muzyczny Teatru – Jacek Kaspszyk.

Historia weneckiego generała, Maura imieniem Otello, od lat nieodmiennie porusza serca widzów – tak teatru dramatycznego (wszak od Szekspira tu wychodzimy i to jego dzieło dało początek historii Verdiego), jak i operowego, przemierzając meandry najróżniejszych aranżacji, tych bardziej udanych i tych nieco mniej szczęśliwych. Jego małżeństwo z piękną Desdemoną zostaje zniszczone z czystej ludzkiej złośliwości maluczkiego Jago, archetypowego złoczyńcy, jednego z najbardziej jadowitych bohaterów świata liryki. Temat, mimo upływu lat, nadal boleśnie aktualny, bowiem czy we współczesnym korpoświecie, pełnym zawiedzionych ambicji, skradzionych awansów i prywatnych animozji, nie zdarzają się rzeczy podobne?

Jak historia ta przedstawia się w wydaniu poznańskim? Bardzo obiecująco.

Ale po kolei…

fot. Bartek Barczyk Photography

Z całą pewnością emocje w tej inscenizacji skondensowane są do cna, a to za sprawą przeniesienia akcji do targanego wojenną zawieruchą Iraku. Niby tu wojna i tu wojna, jednak problem z takim nowoczesnymi, a raczej powiedzieć należy „uwspółcześnionymi”, aranżacjami jest taki, iż wizja nieco kłóci się z fonią, bowiem słyszymy artystów śpiewających o dawnej Wenecji, na scenie zaś widzimy nieco inny obraz. Tu jednak, z dobrze skrojonymi mundurami, swoistą elegancją niby od Hugo Bossa, zdaje się to „grać” całkiem zgrabnie i jakoś specjalnie nie razi.

Surowa, niemalże ascetyczna scenografia autorstwa Raimunda Bauera, oparta na przesuwnych szarych blokach z wysuwanymi balkonami, w zasadzie oddawała pole temu, co działo się na scenie i pozwalała widzom skupić się na poczynaniach bohaterów. Swego rodzaju smaczkiem był obraz spokojnego, niespiesznie kiwającego się w rytm fal morza gdzieś daleko w tle sceny. Ten spokój był bowiem całkowitym przeciwieństwem kipiącego tygla emocji, jaki stał się udziałem bohaterów tego dzieła (za projekcje odpowiadała Karolina Fender Nowińska z jajkofilm.com). Bardzo dobrze, solidnie i z filmową wręcz precyzją wyreżyserowane zostały sceny walki, za choreografię których odpowiada Ran Arthur Braun.

Przejdźmy jednak do warstwy muzycznej, bo to muzyka, jeżeli odpowiednio wykonana, jest w operze bohaterem pierwszoplanowym, swoistym płótnem, na którym malują się obrazy poszczególnych postaci. Orkiestra Teatru Wielkiego w Poznaniu doskonale oddała bogaty, kipiący aż od emocji język Verdiego. Muzycy grali z wyjątkową energią, lekko, a jednocześnie żywo i energetycznie. Każdy dźwięk miał w sobie grację, harmonię i moc.

Jak zwykle na medal spisał się chór pod kierownictwem Mariusza Otto. Scena oczekiwania na powrót Otella dosłownie wciska w fotel. Na wyróżnienie zasługuje także chór dziecięcy (Michał Sergiusz Mierzejewski).

Obsada premierowego spektaklu także nie zawiodła.

Wcielający się w rolę tytułową walijski tenor Gwyn Hughes Jones z powodzeniem udowodnił, iż śpiewak operowy może (a nawet powinien) być także wprawnym aktorem. Swą partię wykonał nader przekonująco. Był władczy, budził respekt, a jego nienawiść wobec nieszczęsnej Desdemony sączyła się niczym jad, wypełniając serca publiczności dziwnym niepokojem. W scenie śmierci boleśnie autentyczny, przejmujący, aktorskie mistrzostwo. Bez cienia przesady stwierdzić można, iż na takiego Otella scena poznańska czekała. Wokalnie wypadł bardzo solidnie, może z maleńkimi potknięciami, które jednak nie psuły ogólnego odbioru. Jego przyjemny tenor o lirycznym, romantycznym zabarwieniu zgrabnie balansował w palecie skrajnych emocji. Dobra chemia z Desdemoną (Iwona Sobotka).

fot. Bartek Barczyk Photography

Niemniej jednak wśród panów prym wiódł bez wątpienia Dario Solari w partii Jago. Nikczemny do szpiku kości, niepokojąco autentyczny, czarujący fałszywym uśmiechem, złowieszczy… Momentami nieco przyćmiewał głównego bohatera, nie tylko od strony aktorskiej (jego Jagona nienawidzimy od pierwszej chwili, a jednocześnie ciągnie nas ku niemu jakaś przedziwna siła), ale również wokalnej (jadowite, toksycznie kuszące „Credo in un Dio Crudel”). Jego bohater ze swadą bierze scenę we władanie – ilekroć się na niej pojawia – również dzięki autentycznej chemii pomiędzy nim samym a postaciami, z którymi wchodzi w interakcję („Sì, pel ciel”). Choć z początku jego głos brzmiał dosyć gardłowo, z czasem wyraźnie rozśpiewał się. Artysta ma wszystko, czego do tej roli potrzeba – głos, prezencję sceniczną i aktorski talent. Bardzo udany występ.

fot. Bartek Barczyk Photography

Iwona Sobotka, jeden z najlepszych sopranów na scenach polskich, z powodzeniem występująca także za granicą, to wymarzona Desdemona. Jej aksamitny, ujmujący głos o zaskakującej giętkości oddawał każdą emocję tak plastycznie, iż publiczność niemalże odczuwała ją na własnej skórze. Jej bohaterka, wzór cnót, wierna niczym Penelopa, bezgranicznie kochała Otella, wybaczając mu bolesne podejrzenia, jednocześnie próbując przedrzeć się przez mur nieufności, który w sercu jej ukochanego zbudował przeszyty złem Jago. Z niezwykłą wiarą i determinacją walczyła w obronie słuszności i prawdy w małżeńskim szczęściu. Znakomite, przejmujące wykonanie pieśni o wierzbie („Salce, salce”) i „Ave Maria”. Doskonale prowadzony głos, wspaniałe piana.

fot. Bartek Barczyk Photography

Wcielająca się w rolę Emilii, żony Jago, znakomita mezzosopranistka Gosha Kowalińska, choć nie miała szczególnie obszernej roli, wyraźnie zaznaczyła swą obecność na scenie i na pewno zapadła publiczności głęboko w pamięć. Doskonale zagrała wierną powiernicę Desdemony, a każdym swoim ruchem, każdym gestem oddawała wprost idealnie emocje bohaterki. Wybitna scena przygotowania Desdemony na przyjście Otella (pieśń o wierzbie i następująca po niej modlitwa).

fot. Bartek Barczyk Photography

Dobry w roli Cassio był Piotr Kalina, nieźle wypadł też Rafał Korpik jako Lodovico. Niezmiennie solidny był także Damian Konieczek w partii Montano.

Bez wątpienia była to premiera udana. Może nie bez wad, ale na pewno warta uwagi. Warto przypomnieć, że spektakl ten został zarejestrowany przez platformę Opera Vision i jeszcze przez pół roku będzie dostępny (bezpłatnie), tak więc wciąż jest szansa, żeby nadrobić zaległości. Kto woli na żywo, ten powinien koniecznie odwiedzić Teatr Wielki w maju przyszłego roku, gdy „Otello” powróci (choć nie są jeszcze znane obsady poszczególnych spektakli). W tym roku niestety brak jest już biletów.


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *